Jeśli mowa o ucieczce, to wyłącznie przed samozagładą
Budzę się w ciągu dnia, urywam drzemkę. Po nocnej zmianie,
po zajęciach, nie sposób przez kolejne godziny utrzymywać skupienia na
akceptowalnym poziomie. I budzę się nagle i wpadam w koszmar. Niczym bezkresna płaszczyzna lodu rozdzierająca się w pół pomiędzy prawą a lewą stopą. Mój upadek w gęstą, lodowatą wodę. Budzę
się i tonę. Przygniata mnie biel ścian, ogłusza mnie cisza. Jestem sama.
Na okrągło powtarzają „Przemyśl to”, pytają „Czy jesteś pewna tego co robisz?”, dopingują „nie możesz się poddawać!”. Rodzice, ludzie, którym wydaje się, że mnie znają.
Na okrągło powtarzają „Przemyśl to”, pytają „Czy jesteś pewna tego co robisz?”, dopingują „nie możesz się poddawać!”. Rodzice, ludzie, którym wydaje się, że mnie znają.
Wracam do domu. Kilka lat temu byłam człowiekiem. Kości
obleczone warstwą mięśni, naczynia
wypełnione krwią. Jakiś kolor włosów, jakieś buty, trochę śmiechu. Ostatecznie
jakieś plany, jakieś pomysły. Rodzina. Człowiek jako jednostka, a nie nowotwór
germinalny. Człowiek jako jednostka społeczna, ktoś kogo dotyka pytanie o
samopoczucie czy o wybór smaku dżemu w sklepie.
Nigdy w życiu nie byłam tak pewna swojej decyzji jak teraz.
Umieram, dosłownie umieram, kończę się pod naporem wspomnień. Wychodzę z domu i
wciąż, czy chcę, czy nie chcę, choć ostatnio raczej już nie chcę, przemierzam te
same korytarze, podążam tymi samymi ścieżkami, oglądam te same murale, zasiadam
na tych samych ławkach. Wciąż plotę szalik naszych wspomnień i owijam się nim,
czasem przyduszam.
Możliwe, że wróciwszy do domu nie zajdę zbyt daleko, lecz
wiem, że będę w stanie unieść swój własny ciężar. Muszę tutaj zostawić ciężar tego drugiego człowieka. Rozkrawam na gulasz swoje serce, bijące ledwo, poklepujące raczej
mierny rytm jakiejś smutnej piosenki, gotuję i rozkładam na nasze dwa
talerzyki. Ustawiam nasze dwa kubeczki, wypełniam je potokiem łez. Pozostawiam
je do zgnicia, nie tknąwszy ani kawałka.
Dwa fotele, dwie poduszki, dwa naczynka, wspólna herbata,
jej ulubiona kawa. Koronkowe majteczki, za duży sweter, bluzka, w której tak
jej się podobałam. Wspólnie zakupiona lampa, książka od niej. Urządziłam sobie
za życia wspaniały grobowiec.
Komentarze
Prześlij komentarz